Jeśli Wasze myśli czasem mkną w kierunku szosy poczytajcie jak na szosę przesiadła się zagorzała fanka "górali" Anna Lewandowska znana szerzej jako Turboskrzat
Starzeję się, czyli jak dojrzałam do szosy
Poprzednie lata były dla mnie przełomowe pod względem aktywności fizycznej. Zaczęłam suplementować chlor i regularnie wypijać wodę z basenu, wkręciłam się w bieganie górskie, zostałam maratonką i… przekonałam się do szosy. Ja! Ta, która wzbraniała się przez lata jak mogła, która uznawała tylko rower górski. Ale jak to mówią, tylko krowa nie zmienia zdania, a ja jestem Skrzat, a nie krowa.
Był upalny lipiec, niedziela. Walczyłam o każdy metr podjazdu po kamieniach. Brak sił w mięśniach, lekko odwodniona, brzuch boli, duszno i oskrzela nie wytrzymują, bo się denerwuję, że mi nie idzie. Łapię powietrze jak karp w Tesco przed świętami, bo szlak wypłukany po burzach, bo kamień leży nie tak jak powinien, bo koło nie tak napompowane...BO TAK i foch. To był właśnie taki dzień. Miałam ochotę ten rower w lesie zostawić, do potoku wrzucić, zarzekałam się, że już nigdy w teren. I co? I potem był poniedziałek, a ja znowu zaczęłam odliczać dni do weekendu, znowu chciałam na rower, znowu na szlak się ubłocić.
Ale coraz bardziej ciągnęło mnie na asfalt, oj ciągnęło. Wybierałam często trasy asfaltowe albo przynajmniej mniej dzikie. Ale na dłuższe dystanse takie rozwiązanie było jednak męczące. Zaczęłam rozmyślać… tak sobie w białym buciku na czysto pojechać. Przecinać asfalt niczym błyskawica. A na góralu to opory toczenia nie takie, bo się tak nie rozpędzisz, bo się nie złożysz na kierownicy tak ładnie. Postanowiłam - szukam szosy! Dojrzałam do tego. Wymagania jednak miałam, żeby za łatwo nie było. Karbon musiał być, dużo najlepiej, lubimy się z karbonem. Geometria miała być taka skrzacia (Turboskrzat), zgrabna znaczy ta rama miała być. Najlepiej Shimano, może być 105, bo Sram Red gdybym rozwaliła, to już bym nie wymieniła, chyba że bym się żywiła kartonem. Hamulce tarczowe najlepiej, choć się nie upierałam, bom póki co lekka i nawet w górach dam radę bez na szosie, no ale nie wiadomo ile tych ciastków będę jadła w przyszłości. No i fajnie jakby było coś różowego, ale to nie był warunek konieczny. I cena. Cena też grała rolę, bo inne wydatki z cyklu wieloletnich były na horyzoncie.
I tak sobie tą listę życzeń sporządziłam i pojawiła się na horyzoncie Ania Sadowska. Spojrzała na wymagania, pochwaliła (?!) i w ciągu kilku dni znalazła rozwiązanie. Wszystko z listy, oprócz różu się zgadzało. Wszystko! Zostałam dumną posiadaczką szosy. Zamieszkała ze mną Merida Scultura 4000 Disc. Problem różu ogarnęłam dość szybko - wystarczyło zmienić owijkę, dodać koszyki na bidony w odpowiednim kolorze, korek sterów i jest pięknie. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Nie będę ściemniać. Nie była. Był to raczej pragmatyczny wybór, bo ja jestem dość mocno stąpająca po ziemi i rozsądna wbrew pozorom. Ale kto powiedział, że związek z uczuciem rosnącym stopniowo nie ma szans na szczęśliwe zakończenie? Mam nadzieję żyć z moją Merry długo i szczęśliwie, bo się całkiem dobrze dogadujemy - zarówno w terenie jak i w wersji domowej, bo stoi wpięta do trenażera obecnie.
To dobry rower jest po prostu, w zupełności wystarczający na moje obecne potrzeby. Czy mogę się do czegoś przyczepić? Tak, do owijek. Te, z którymi dostajemy brykę są średniej jakości jak dla mnie. Mało miłe w dotyku, dziwny kolor (pewnie z czarnym nie ma tego problemu). I tyle. Tylko to bym poprawiła w wersji „z fabryki”. Wymieniłam też mostek, ale tylko dlatego, że potrzebowałam krótszy. Jak ktoś szuka pierwszej szosówki, ale na całkiem dobrym osprzęcie i w karbonie, dysponuje średnim budżetem, to szczerze polecam Meridę.
Jeśli zapragnęliście także przesiąść się na szosę to propozycje znajdziecie tutaj